Chciałoby się do Sopotu.
Był wrzesień, Obowiązki jakby zaczarowane troiły się i dwoiły wokół. Gdzie nie poszłam - tam ich tylko przybywało. Można by powiedzieć, że zajęta ich wyrzucaniem z listy, przegapiłam cały miesiąc. Uciekł i nie zaczekał za nikim. To dosyć okrutne z jego strony. Nie pozostawił żadnej dodatkowej chwili na lepsze przygotowanie się do nadchodzącej zimy.
Ot tak, zaraz nastał październik…
Na szczęście, początek nowego miesiąca równie przepięknie prezentował swoje jesienne walory.
Zwolniło, więc zaczęłam zastanawiać się, gdzie można by było na chwilę uciec i odpocząć. Zachciało mi się nad morze. Do Sopotu. Do Gdańska. Do Gdyni.
Chciałoby się do Sopotu.
Chciałoby się do Sopotu
wyruszyć długimi ścieżkami
przez kraj tysiąca jezior
pędzić metalowymi torami
Chciałoby się do Sopotu
uciekać z miejskimi sąsiadami
przez Mazowsze, Warmię i Pomorze polskie
otulone czerwono-pomarańczowo-żółtymi kolorami
Niebo szczero błękitne
bez chmur, w pełnym słońcu
sprawiałoby, że podróż taka
płynniejsza i spokojniejsza będzie - zasnę dopiero na samym końcu
Chciałoby się do Sopotu
uciec z warszawskich kamienic
tylko patrzeć za okno i milczeć
płynąć i cieszyć się widokiem zielono-pomarańczowych pastwiskowych dzielnic.
C.