Syzyfowa praca mojego pomysłu

Ilu z nas tak naprawdę ostatnio wbiegło do pokoju z impetem krzycząc: „Eureka, mam to!” Ilu odkryło coś ciekawego, o czym nie słyszał jeszcze nikt? Kto miał pomysł, który szaleńczo niemożliwy, z początku brzmiał w naszej głowie jak idea, która zwabiłaby miliony? I w końcu, kto kiedyś ostatnio poczuł tą adrenalinę i szybsze bicie serca niedowierzając, że w końcu mi się udało?

Przeżywam to kilka razy tygodniowo. Uczucie ekscytacji, zapał i energia, która napędza mnie do działania. Mam pomysł, mam ideę i widzę go tak przejrzyście. Niestety, zanim cokolwiek uda mi się zrobić – ucieka mi to. Jak myśl, która pojawia się i znika. Z pomysłem powinno być przecież inaczej. W końcu jest mój – ja go wymyśliłam. Jednak ucieka. Potem znów, siadam na kanapie i najprościej na świecie sięgam po telefon…

Tak jest prościej. Nie skupiam się, odlatuje znów w wirtualny świat bombardowana milionami innych pomysłów. Widzę ile świetnych rzeczy już wymyślono. Przeglądam swoje story widząc ile dokonałam. Nie jest tak źle, nie jest najgorzej. Już jestem – otoczona w s z y s t k i m, a tak naprawdę niczym konkretnym. To nic. Tak jest łatwiej.

To jak nikotyna albo amfetamina, która przyjmowana od czasu do czasu powinna być okej. Daje tymczasowe szczęście i uspokaja organizm. Nie potrzebuje mnie i mojego wywyższania się.


Kiedy te kilka razy w tygodniu nachodzi mnie pomysł, że zrobię coś swojego i być może w końcu zmienię coś u siebie i u innych – wciąż pojawia się ten sam proces myślowy. Najpierw jest impuls i wzdrygnięcie. Potem następuje wizualizacja, dochodzą kolory i grafika. Do tego pojawia się wizja wyjątkowości i geniuszu. Niestety na tym etapie całość powoli się wymyka, gdyż zaczynają przypominać o sobie wszystkie te, inne pomysły, które pojawiły się kilka dni, tygodni, miesięcy temu i jeszcze nie zostały zrealizowane. Następuje moment irytacji, umysł zostaje przygnieciony swoją własną bronią. W efekcie próbuje się ratować i odwołuje się do najprostszej drogi ucieczki, która istnieje, kiedy jest za dużo problemów, których nie umie on sam rozwiązać – ucieka do wirtualności. Zapomina o wszystkim tym co sam by mógł i raduje się tym, co kiedyś może mieć ale jeszcze nie teraz, teraz jest zbyt zmęczony… Teraz nie ma siły… Zaraz trzeba będzie iść spać, położyć dzieci, pracować, prać, gotować, jeść, jechać do weterynarza, kupować, obierać, krzyczeć, wołać, wyzywać, krytykować i wiele innych bezokoliczników nie mających końca…

Teraz nie.

Teraz tylko włączę to i chwilę pooglądam…


Jak też dobrze jest, kiedy oddaje się temu uczuciu zapomnienia. Jeszcze do niedawna to uczucie było wyjątkowe, bo nie było audiowizualnego przekazu. Wszystko było w napisanych znakach literowych, więc trzeba było sobie to wszystko ‘ w y o b r a z i ć’. Czy ktoś jeszcze zna to słowo? Czy jakieś dziecko zna jeszcze takie wyrażenie? Problemy były zawsze. Książki wydawały się idealnym sposobem na to, żeby po prostu uciec gdzieś, gdzie ich nie będzie, czyli do świata literatury. Teraz – siadam przed ekranem i po prostu patrzę. Nie jestem już jednym z bohaterów. Jestem biernym obserwatorem. Siedzę i patrzę. Biorę to co mi dają. Oczywiście uczę się, lecz to nie jest umiejętność i wiedza, która pomoże mi przetrwać, kiedy prądu zabraknie. To nauka biernego przetwarzania szybkich i gotowych informacji podanych nam i dostosowanych do naszych wszelakich potrzeb. Podobno obecnie nasz telefon zna nas bardziej niż samych siebie.

Więc oglądam i patrzę, i słucham. Po chwili zapominam o wszystkim, co miałam zrobić. Zadziwiam się jakie to fajne, jakie wyjątkowe i, że też bym chciała tak zrobić, też bym chciała to mieć. Następuje chwilowy impuls wtrącenia mojej świadomości. Pojawia się wtedy często uczucie złości samego na siebie, że nie udało mi się tego osiągnąć. Straciłam przecież tyle czasu przed telefonem, a mogłam zrobić tyle rzeczy! Zaraz po skończeniu seansu postanawiam to zmienić. Pojawia się bunt i sprzeciw przeciwko systemowi i temu, jak pozwoliłam im się pozbawić. Biorę się za siebie i zmieniam wszystko. Osiągnę swój cel jeszcze dziś. I nagle… same słowa nie wystarczają. Może dojść nawet do pierwszych prób zabrania się za projekt ale po chwili uświadomienia sobie ile będzie z tym bawienia, ile gmatwania, ile zachodu – wracam więc do momentu „teraz nie”.

To pętla, w której żyję.

Jest lepiej i chce, żeby było inaczej. Pracuję nad sobą. Bardziej świadomie podchodzę do spraw.

Naokoło mnie dużo mówi się teraz o tzw. ‘bańce informacyjnej’. Dostajemy wiadomości, które dopasowane są do naszego otoczenia, zainteresowań i ludzi, których znamy. To właśnie one dają nam to poczucie bezpieczeństwa i dbają o nasze dziennie dokarmianie. Sama każdego dnia w niej żyję, choć moim celem i staraniem jest ją poszerzać i z niej wychodzić jak najczęściej. Po prostu robić jej na przekór. Być może nie jest tak źle jak myślę i osoby żyjące tak jak ja, w swoich pięknych latach dwudziestych nie mają takich problemów. Może gdzieś tam wciąż są geniusze i cudowne dzieci, które obronią kiedyś siebie i nas oraz stworzą coś niesamowitego i niepowtarzalnego. Może pomysły uciekają tak tylko mi. Może wcale nie jest tak źle, a moje wyobrażenie spowodowane jest znów tym, że chce tak myśleć, bo otrzymuje na okrągło posty z tym jak źle jest, a nie jak jest dobrze. Może chce tak myśleć…

Dajcie znać, jeśli tak nie jest.

Napiszcie, jeśli się mylę.

Bo jak się mylę – to muszę…

wymyśleć coś innego.

C.

Previous
Previous

Jestem Aborygenem XXI wieku