Oczy na Kulturę w marcu: W Warszawie dookoła świata

Nie trzeba jechać daleko poza miasto. Nie potrzeba wsiadać w samolot czy samochód i spędzać długich godzin w podróży, by odbyć swoją małą-dużą podróż dookoła świata. Czasem to ona przychodzi do Ciebie. Zależy tylko, czy wiesz, gdzie jej szukać.

Po raz pierwszy i uroczyście pragnę wprowadzić Was w autorską serię comiesięcznych artykułów o kulturze. Będzie to podsumowanie moich osobistych zmagań do wyjścia z domu, by zaczerpnąć trochę kultury i pobyć wśród ludzi. Będę odkrywać kolejne festiwale, uroczystości i miejsca związane z kulturą. Czasem wiązać się to będzie z wyjazdem z miasta lub kraju, a chwilami, tak jak w tym miesiącu, będę wędrować tylko i wyłącznie po zakątkach Warszawy. Zapraszam!

Tak jak marzec jest trzecim miesiącem roku, tak i tutaj znajdziecie trzy kulturowe inspiracje ode mnie. Od kina po muzykę. Od Hiszpanii, przez Norwegię do podróży w nieznane.

1. Tydzień Kina Hiszpańskiego w Kinie Luna

Tydzień Kina Hiszpańskiego, to jak mówią organizatorzy, jedyne takie wydarzenie w Polsce poświęcone wyłącznie kinematografii hiszpańskiej. Organizowane obecnie w siedmiu miastach (Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Łódź, Poznań, Kraków, Katowice) zasługuje na większą publiczność i większy zasięg w kraju. Charakteryzuje się lokalizacją niecodzienną, bo kinem niezależnym, jak np. Kino Luna w Warszawie lub Kino pod Baranami w Krakowie. Idąc na wydarzenie takie jak to, jesteśmy więc nareszcie zmuszeni wybrać się tam, gdzie nie zawsze – do miejsc tak otwarcie ukrytych oraz artystycznie prawdziwych. I za to dziękuję.

Kolejnym atutem jest język hiszpański. Ten piękny i dźwięczny język, co każdy Polak zna tak „un poquito”. Idąc na tydzień kina hiszpańskiego nie tylko będziemy mogli w cenie biletu, za darmo, przesiedzieć ponad godzinę, a czasem i dwie, w „naturalnym środowisku” języka, ale też spotkać samych Hiszpanów. W moim odczuciu ponad 1/3 widowni stanowiła właśnie ich grupa. Czymże jest innym zatem Tydzień Kina Hiszpańskiego, jak nie darmową lekcją hiszpańskiego i biletem do słonecznej krainy Basków, Katalończyków i madrileños?

Pięć Małych Wilczków – Cinco Lobitos (2022)

W tym roku na cel postawiłam sobie zobaczyć więcej niż jeden film warszawskiej edycji Tygodnia Hiszpańskiego, a jak już jeden to ten z Rio, z La Casa de Papel, czyli Barcelona 77. Tak, to w takim razie porozmawiajmy o filmie Pięć Małych Wilczków.

Cinco Lobitos (hiszp..) to film Alaudy Ruiz de Azúa, młodej reżyserki pochodzącej z krainy Basków. Dramat został kilkakrotnie nagrodzony w Hiszpanii oraz został tegoroczną propozycją kraju do Nagrody Akademii Filmowej (Oskarów) w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Dramat rozgrywany jest w czasach współczesnych i opowiada o stosunkach rodzinnych, o komunikacji i wzajemnym zrozumieniu. Jest wyjątkowo spokojnym i „normalnym” filmem. Nie ma w nim zwrotów akcji. Nie ma też w nim nudy. To trochę tak jakby posadzić dzisiejszą rodzinę na ekranie i obejrzeć ją z innej perspektywy. Ile niepotrzebnych kłótni i problemów mamy dzisiaj! Jak czas mija nam bezpowrotnie, a my marnujemy go na zamartwianiu się tym, co niepotrzebne - tracąc przy tym chwile z bliskimi.

Film jak najbardziej rozczula i skłania do refleksji. Polecany na niedzielny wieczór lub na deszczowe popołudnia z kocykiem.

2. Piano Month w Otwartej Pracowni

W mieście, przy Fabryce Norblina, mamy Piano Bar, ale czy słyszeliście o serii Piano Month rozgrywanej niedaleko Łazienek Królewskich? Założę się, że tylko nieliczni o niej wiedzą. Sama odkryłam ją niedawno i muszę powiedzieć, że jest coś w tych ukrytych, kameralnych koncertach. Trochę magii i tajemniczości. Idąc tam stajemy się częścią pewnej obecnej w temacie społeczności – częścią klubu, bądź kręgu. Porównałabym to do sławnych, czwartkowych zrzeszeń studentów Oxfordu, do Klubu Szarofioletowoczerwonych Szalików lub Gwardii Dumbledore’a. Ze względu więc na ich wyjątkowość w swym trwaniu pozwolicie, że powstrzymam się od dalszego opisu i pozwolę tym najbardziej zainteresowanym na własne śledztwo w tej sprawie.

Julia Gjertsen, Oslo, Norwegia

Bardzo przypadkowo opowiem Wam tutaj o pewnej artystce z Norwegii, którą miałam przyjemność poznać i posłuchać na żywo ostatnim czasem. Julia Gjertsen, młoda i utalentowana pianistka z Norwegii, postanowiła po raz pierwszy, na specjalne zaproszenie, zagrać swój pierwszy solowy koncert w życiu, w Polsce. Niesamowicie skromna postać urzeka swoją autorską muzyką czarując wszystkich i wszystko wokół. Jesteś, a za chwilę cię nie ma. Jak Alicja w Krainie Czarów potykasz się i wpadasz do dziury lecąc. Nagle, jakby znikąd, otwierasz oczy i jesteś gdzieś indziej. Nie wiem gdzie powędrowali moi znajomi. Nie pytałam. Jakoś tak głupio było mi pytać o ich intymną przestrzeń myślową. Nie wypadało.

Jeśli chodzi o mnie, to myślałam, że wraz ze skandynawskim wdziękiem ucieknę tak jak przed chwilą do Finlandii. Zdradzę Wam jednak, że uciekłam nad morze. Było ciepło, a ja chodziłam plażą w sukience, boso. Słońce świeciło i morze szumiało. Gdzieś biegał pies raz to wpadając, a raz uciekając od fal. Były też dzieci. I one biegały. Co czułam, to przede wszystkim szczęście, spokój i radość. Mogłabym rzec, że obrazek, który ujrzałam to przyszłość – beztroska i idealna, z rodziną, szczęśliwa. Czyżby Julia swoją muzyką czarowała i przepowiadała nam przyszłość?

Nie wiem, sam sprawdź i zobacz.

Julia Gjertsen - full album on YouTube

3. Visual Concert: Koncert Muzyki Filmowej i Epickiej

Są dwie możliwości: albo algorytm zna mnie już tak dobrze, że dostaje same powiadomienia i reklamy koncertów muzyki filmowej, albo ostatnio w Polsce jest ich naprawdę tak dużo. Obie opcje mogą być tutaj poprawne. Nie ważne jednak, która z nich bardziej prawdziwa, prowadzi do jednego – uczestnictwa w niesamowitym wydarzeniu. Niesamowite, wyjątkowe, piękne… Jaki jeszcze przymiotnik mógłby tutaj pasować? Sprawdzam w Google: nadzwyczajny, nieprawdopodobny, niebywały, wspaniały, nieopisany, osobliwy, niewiarygodny, niezmierny. Proszę, wybierzcie dowolny. Ja i tak nie będę w stanie opisać tego słowami, a każdy z wymienionych przymiotników będzie wydawał się i tak zbyt zwyczajny.

To nie był zwykły koncert. To była podróż w przenośni i dosłownie. Na ekranie, za orkiestrą wyświetlono nam obrazy ze świata. Przepiękne, starannie dobrane kadry z najdalszych zakątków Ziemi. Do tego muzyka filmowa, bo przecież to ona najbardziej działa na emocje. Tak mówią. Był Mustang z Dzikiej Doliny, Braveheart, Kung Fu Panda, Władcy Pierścieni, Król Lew, Iron Man, Batman…

Celem było ukazanie nam, szarej warszawskiej społeczności, jak piękna jest nasza planeta. Jak unikatowa jest przyroda i natura, z którą dzielimy nasz dom. Dalej, kiedy już przejechaliśmy glob od wschodu po zachód, od południa na północ, nastąpiła część trzecia, poświęcona ludziom. Do utworu Skyfall w wykonaniu Ani Karwan wylano nam kubeł zimnej wody na głowę. „Spójrzcie co robicie! Jak niszczycie planetę! Krzywdzicie zwierzęta” – krzyczały obrazki. Sky-fall, czyli niebo się wali, planeta umiera, ludzie są źli…

Organizatorzy wydarzenia nie mieli jednak na celu zostawić nas w pełni przygnębionych i pełnych poczucia winy. Kolejny numer wiązał się z nadzieją i ukazaniem, że tak naprawdę w głębi serca tkwi w nas dobro. Dalej, jesteśmy pełni pasji i jeśli tylko chcemy, każdy z nas może dokonać wspaniałych, wielkich rzeczy.

Visual Koncert organizowany przez Visual Production ma w tym roku jeszcze dwa takie wydarzenia: w Poznaniu i Lublinie. W Warszawie zagrała Orkiestra Symfoniczna CoOperate Orchestra z towarzystwem Chóru Akademickiego UAM, pod batutą Adama Domurata. Dodatkowo całość uświetnili soliści: Ania Karwan, Beata Bielska oraz jeden i niepowtarzalny Krzysztof Iwaneczko.

C.

Previous
Previous

Oczy na Kulturę kwiecień: Wiosna, wiosna, ah to ty!

Next
Next

Wielkie podsumowanie roku, czyli nadszedł styczeń 2023